Edukacja domowa Misi (nie licząc czasu kiedy nie chodziła wzorem swoich rówieśników do przedszkola) trwa już pięć lat. Przez ten czas stale szukamy najlepszych dla nas sposobów na naukę. Jede okazują się zupełnie nietrafione, a inne przestają działać wraz z rozwojem dziecka i zmianą jego preferencji. Tak bywa. To co na pewno nigdy nie działało to były sterty zeszytów ćwiczeń dołączane do podręczników dla klas nauczania początkowego. Z resztą i we mnie jest spory opór przed nimi. Może to głupio zabrzmi, ale wiem, że dawniej dzieciom wystarczył dobry podręcznik, zeszyty i dobrze poprowadzona lekcja. Jak to się stało, że obecnie książki mają objętość kilkukrotnie większą niż dawniej (nie nie ma wcale więcej materiału w klasach I-III) a drugie tyle to ćwiczeniówki z nudnymi ćwiczeniami, które dzieci robią na potęgę i na akord i się z nimi nie wyrabiają (mam na myśli te szkolne głównie bo my te ćwiczenia raczej ignorujemy).
I tak sobie rozmyślając nad kierunkiem w jakim zmierza edukacja publiczne, serfując po internecie w poszukiwaniu inspiracji, trafiam na ideę OK zeszytu. Eureka! A jednak są nauczyciele dla których edukacja nie kończy się na realizacji kilku stron ćwiczeniówek dziennie, którzy uważają, że jednak lepiej jest kiedy dziecko ma i prowadzi zeszyt. Co więcej używają tego zeszytu jeszcze mądrzej niż do dawniej bywało. Nie będę się rozwodzić nad szczegółami. Łatwo znaleźć informacje o tym w internecie szukając pod hasłem 'OK zeszyt’ albo 'ocenianie kształtujące’ (skrót OK właśnie od tego terminu pochodzi) albo choćby klikając TU czy oglądając poniższy filmik przedstawiający ideę.
Napisze za to co mi się w tym pomyśle podoba najbardziej.
Pierwsze, to już o czym wspomniałam, odejście od nudnych ćwiczeniówek i powrót do zeszytów i notatek. To natychmiast implikuje drugi atut, uruchamianie obu półkul podczas notowania (i tej od analizy i syntezy, i tej bardziej kreatywnej, związanej z emocjami), co sprzyja uczeniu. W ten sposób powstają notatki skrojone na każdego ucznia indywidualnie (każdy notuje i ilustruje jak chce) i więcej wiedzy zostaje w głowie. Przy okazji dziecko uczy się jak się uczyć i znajduje strategie najlepsze dla niego, no może przy niewielkiej pomocy dorosłego.
Najważniejsze jest jednak to co do tej pory było przeze mnie niestety pomijane, a dokładniej rzecz ujmując, nie było brane pod uwagę, a mianowicie cel. W zeszłym roku przygotowując się już troszkę do przejścia z klasy III do klasy IV, gdzie sposób pracy musi się zmienić i oddając częściowo inicjatywę Misi, zmieniliśmy sposób pracy. Ja wypisywałam jej na kartce czym w danym miesiącu, moim zdaniem, należy się zająć, żeby spokojnie można było wybrać się na końcowy egzamin, a ona wybierała czym danego dnia się zajmie i pilnowała, żeby plan zrealizować. Dla mnie cel tych działań był jasny. Nie wzięłam jednak wcale pod uwagę, że dla dziecka wcale nie musi tak być i na ogół nie jest. Otrzymaliśmy więc dość ciekawy efekt. Dziecko pracowało, że się tak wyrażę „w trybie niedokonanym”, na ogół wiedziało czego się ma uczyć a nie czego powinno się nauczyć. Wydaje się to być niuansem, ale tak naprawdę wcale nim nie jest. Zupełnie inaczej pracuje dziecko dla którego cel jest jasny i konkretny.
Tymczasem jedną z kluczowych idei OK zeszytu, które bardzo mi się spodobały i które zamierzam wykorzystać to:
- jasno zdefiniowany cel zajęć
- kryteria sukcesu pozwalające dziecku zorientować się czy w wyniku swojej pracy nauczyło się tego czego miało się nauczyć i w jakim stopniu zrealizowało zadanie.
Zamierzam więc wcielić w życie tj. wypróbować w naszym ED niektóre idee OK zeszytu, bo dostrzegam jego zalety i ten sposób pracy wydaje mi się bardzo obiecujący. A muszę przyznać, że czwarta klasa jest dla mnie i Misi większym wyzwaniem niż to co robiliśmy do tej pory. Oczywiście wymagać to będzie ode mnie sporego zaangażowania, przynajmniej na początku zanim Misia nie nauczy się sama definiować cel i kryteria sukcesu. Mam jednak nadzieję, że nasz wysiłek przyniesie korzyści i będzie przede wszystkim sposobem na odkrywanie tego jak uczyć się skuteczniej.
Oczywiście wcale nie zamierzam rezygnować z innych działań i koncentrować się na stolikowych lekcjach z udziałem wyłącznie podręcznika i zeszytu. Nadal uważam, że różnego rodzaju projekty to najciekawsza forma edukacji, że lapbooki są OK i na pewno ich nie porzucimy. A naszymi zeszytami pewnie będziemy się co jakiś czas chwalić. Bo zeszyt ma być dla ucznia a nie uczeń dla zeszytu.
Podobno nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny 🙂
Pozdrawiam 🙂
Zawsze w to głęboko wierzyłam. Najważniejsze to wyciągać naukę i czerpać korzyści z różnych sytuacji. Nawet tych nieprzyjemnych.
Dziękuję za ten tekst. Zainspirował mnie. Mój syn przeszedł do 4 klasy i widzę, że potrzeba zmiany metody nauki. Pozdrawiam.
Pingback: Sól, bardzo wdzięczny obiekt badań | Nasza szkoła domowa
Dzięki za super pomysł – właśnie mamy 2. klasę i brakuje mi jasnych, mniejszych niż zdanie egzaminu, celów. Nie słyszałam nigdy o OK zeszycie, a wygląda ciekawie 🙂
Pingback: Geografia kl. V – 1. Poznajemy Polskę | Nasza szkoła domowa