Nie kupuję dziewczynom oszałamiającej ilości książek, większość tego co ostatnio czytamy przynosimy z bibliotek. Zdarza nam się jednak od czasu do czasu zajść i do księgarni. Dziewczyny do książek ciągną jak ćmy do światła. Czasem tylko pooglądamy co jest ciekawego a czasem jednak wyjdziemy z książka pod pachą. Tak właśnie było i tym razem. Po prostu nie mogłam się oprzeć, kiedy zobaczyłam na półce „Plastusiowy pamiętnik”.
Książki chyba nie muszę recenzować. Może troszkę trąci myszką i trzeba dzieciakom tłumaczyć, czemu Tosia ostrzy ołówek scyzorykiem i czemu ryzykuje kleksy w zeszycie zamiast sięgnąć po długopis, ale to drobiazgi. Książka napisana jest świetnym językiem, akcja płynie wartko i wciąga. Po prostu nie można przestać czytać. W dodatku kupiony przeze mnie egzemplarz jest całkiem przyzwoicie zilustrowany.
Oczywiście Misia od razu zapragnęła mieć takiego Plastusia, mimo, że nie ma piórnika i nie wybiera się do szkoły. Plastelina nam się niedawno skończyła, więc przy najbliższej nadarzającej się okazji kupiłyśmy paczkę nowej. Zadziwiające jak szybko kończy się plastelina nawet w tak dużej paczce. A poza Plastusiem powstała tez lalka Petronela, i jeszcze jedna laleczka oraz cały zestaw zwierzątek. Misia trochę była niezadowolona z powodu wymieszania przez Lusię kolorów, ale że nie miała więcej pomarańczowej musiała się zadowolić tym co powstało. Ostatecznie była z siebie bardzo dumna.
Prawdę mówiąc kreatywność Misi pozytywnie mnie zaskoczyła. Co chwilę wymyślała co będzie lepić w następnej kolejności i pracowicie nadawała plastelinie kształt. Nigdy wcześniej nie produkowała tak hurtowo plastelinowych figurek.
Lusia głównie naśladowała ale też się świetnie bawiła.
Drewnianego piórnika nie mamy więc plastuś zamieszkał w pudełku po zapałkach. dostał nawet kawałek szmatki na posłanie i drugi, który służy mu za kołderkę.
A co było potem? Potem tata wrócił z dłuższego wyjazdu i został poproszony o przeczytanie książki od początku.
A zabawy z plasteliną też chyba nie trzeba nikomu rekomendować. Prawda, że plastelina troszkę brudzi, ale za to jak ćwiczy sprawność manualną, jak świetnie rozwija mięśnie dłoni i przygotowuje je do pisania!
* * *
Wpis powstał w ramach projektu „Przygody z książką”.
Zara zna Plastusia z YT. Mysle, ze bylaby zachwycona ksiazka, musze jej poszukac! Dzieki!
Klasyk w nowym wydaniu – wygląa ładnie i jaj widać taki sobie (nie)zwykły Plastuś nadal potrafi podbić serce Dziecka 🙂
Och, mój Plastuś:) Uwielbiałam:D
Też muszę poszukać Plastusia:) Ciekawe czy moim dzieciom się spodoba?
„Plastusiowy pamiętnik” już nie do końca aktualny, a nawet miejscami niezrozumiały (kałamarz i stalówki?) zdecydowanie coś w sobie ma. Też już jakiś czas temu wyjęłam swoje stare wydanie (NK, 1988) i czytałam z J. Bardzo mu się podobało!
Plastuś Misi bardzo oryginalny, a jaszczurka przepiękna 🙂
Moją córkę to nawet fascynowało, że kiedyś nie było temperówek i długopisów.
Urzekające plastelinowce, a Plastuś w pudełeczku pod kołdrą wymiata!
Lubię książkę, ale wolę starsze wydanie, gdzieś pewnie w moim starym domu leżakuje w kurzu 😉
Też bym wolała stare wydanie.
Pingback: Przygody z książką 2 / Blogi w projekcie | Dzika Jabłoń
Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem kupienia tej książki.Oliwka idzie do pierwszej klasy, więc to dobry moment na tego typu lekturkę 😉 Poza tym to super powieści, które na pewno ją zauroczą . Mnie sie baaaardzoo podobała…