Kiedy pod koniec lipca pisałam o naszym spacerze po lesie, podczas którego wsłuchiwaliśmy się w szum drzew, wspomniałam, że był to nie tylko spacer przyrodniczy. Wybrałyśmy się tam między innymi na poszukiwanie skarbów.
Od kilku lat uczestniczę z dziećmi w grze terenowej znanej pod nazwą geocaching. Nie będę się rozwodzić nad walorami tej zabawy, każdy znajdzie tu dla siebie coś ciekawego, oczywiście pod warunkiem, że lubi się włóczyć, my lubimy.
Tamtego dnia zaplanowałam trasę wyznaczoną przez cztery. Na wszelki wypadek zaplanowałam też piątą skrzynkę ekstra. Przygotowałam GPS, prowiant, picie i ruszyłyśmy do Starej Miłosnej. Naszym punktem startowym był znajdujący się tam drewniany kościół. Postanowiłam na pobliskim parkingu zostawić samochód i w poszukiwaniu skarbów zrobić rundkę po lesie.
Drewniany kościół w Starej Miłosnej położony jest na porośniętej drzewami, głównie sosnami górce. Nie udało nam się zajrzeć do środka, akurat tego dnia msza odbywała się rano. Kilka lat temu ktoś miał zakusy na podpalenie tego obiektu i naprawdę niewiele brakowało, by przestał on istnieć. Mieszkańcy zorganizowali straż obywatelską dzięki której udało się zażegnać niebezpieczeństwo a w tej chwili obiekt jest monitorowany.
Pomachałyśmy do kamery uśmiechając się szeroko, i udałyśmy się prosto tam gdzie zaprowadził nas nasz elektroniczny nawigator. To nie było trudne.
Po ukryciu kesza, obeszłyśmy kościółek wokół podziwiając liczne kapliczki i kamienie pamiątkowe a potem udałyśmy się prosto do następnej zaplanowanej skrzynki.Nie było łatwo. Upał, znużenie a do przebycia dwa kilometry. Trochę martwiłam się jak Lusia sobie z tym poradzi, ale nie było najgorzej. W reszcie po długim marszu oczom naszym ukazała się kapliczka z piaskowca. Przysiadłyśmy na ławeczce, posiliłyśmy się, napiłyśmy i ruszyłyśmy na poszukiwanie kesza, który był ukryty w głębi za kapliczką. Misia jest dobrym tropicielem. Mimo, że GPS nie pokazywał dokładnej lokalizacji, bezbłędnie wytypowała miejsce ukrycia.
Do następnego punktu miałyśmy nieco ponad pół kilometra przyjemnego marszu przez las. Dość szybko dotarłyśmy do wielkiej leśnej piaskownicy. I tu też nie było problemu z odszukaniem skarbu.
Kolejne pół kilometra marszu przez las, kolejna kapliczka w lesie i kolejny sukces. Pozostało już tylko wrócić do samochodu, co wbrew pozorom nie było łatwe. Lusia była już bardzo zmęczona i denerwowały ją nawet mrówki, które w jej oczach urastały do wielkich krwiożerczych bestii. Ratowały nas tylko piosenki w stylu „Stokrotka” i wizja kanapek z pasztetem czekających na nas w samochodzie. Po powrocie na parking byłyśmy tak zmęczone, że nie było mowy o tym by jeszcze zaprzątać sobie głowę piątą skrzynką. Zostawiłyśmy ją na inną okazję.
A tak przedstawia się nasza trasa na mapie. Zdobyte skrzynki to te jasne znaczniki udekorowane „ptaszkiem”. Jak widać w okolicy jest jeszcze jeden zestaw w sam raz na druga rundkę.
A tak naszą wyprawę widziała Misia, która sporządziła sobie podręczna mapkę podczas gdy ja programowałam GPSa.
Uważny obserwator znajdzie i kościół i brzozy i dwie kapliczki leśne.
Brawo – to był megakesz! I jeszcze tyle pięknych miejsc po drodze! I drzewoterapia! Pozdr wakacyjne!