Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się co zrobić z nauką języka angielskiego. Nie mam przekonania jeśli chodzi o wysyłanie małych dzieci na lekcje do szkółek językowych. Obawiam się, że jedna czy dwie lekcje w tygodniu nie wiele dziecku dają a jedynie wydrenują moją kieszeń. Jakiś czas temu trafiłam na bloga English with Little Ant, którego autorka namawia do samodzielnej nauki angielskiego, przynajmniej na samym początku.
Zdecydowałam, że spróbuję. Przynajmniej będzie bardziej intensywnie niż na kursie dla dzieci (i bardziej regularnie bo bez przerw świątecznych) i po naszemu. Kiedy tak się zastanawiałam nad tym od czego zacząć i rozważałam różne opcje, jedna z moich znajomych przypomniała mi o pewnym dość starym kursie „Muzzy in Gondoland”. Poszczególne odcinki tego kursu można bez problemu znaleźć w sieci (na przykład TU). Puściłam dziewczynom na próbę pierwszy odcinek bez żadnego wstępu. Zaskakująco dużo zrozumiały bez żadnych moich wyjaśnień.
Przejrzałam potem ten odcinek a następnie przygotowałam fiszki z wykorzystanymi tam słówkami (można się częstować).
Z sieci ściągnęłam tez kilka kart z zadaniami i przerobiłam je na swoje potrzeby. Następnego dnia puściłam Misi pierwszy odcinek kursu jeszcze raz z potem zaproponowałam wspólną zabawę.
Film obejrzała, jednak kiedy zaproponowałam jej zabawę kartami najpierw zamilkła a potem się rozpłakała. Po raz kolejny zareagowała tak emocjonalnie na propozycję nauki czegoś co uznała za zbyt trudne. Troszkę czasu mi zajęło by pomóc jej się uspokoić. Wreszcie zaczęłyśmy się bawić kartami. Na początku bardzo nieśmiało, bez wiary i opornie. Na końcu już było dużo śmiechu.
Do końca dnia powtarzała te słowa, które zapamiętała nawet przed snem przyszła mi się jeszcze pochwalić. Będzie dobrze, w każdym razie pierwsza niechęć została pokonana teraz będzie trochę zabawy angielskim.
Bardzo dziękuję!