W grudniu projekt Dziecko na Warsztat przenosi się na kontynent amerykański. Mamy poznawać wpierw Amerykę Południową a potem, w styczniu Amerykę Północną. Uznałam, że nie ma lepszego sposobu na przeniesienie się na te kontynenty jak na Santa Marii pod dowództwem Krzysztofa Kolumba.
W naszej wiejskie bibliotece znalazłam książkę „Krzysztof Kolumb” z serii „Byliśmy tam”. Trochę obawiałam się, że może być dla Miśki za trudna, ale czytając i tłumacząc jej co nieco udało mi się przybliżyć jej postać tego wielkiego podróżnika i odkrywcy oraz realia z czasów kiedy miały miejsce jego wyprawy. Przy okazji i sobie odświeżyłam i uzupełniłam wiedzę na ten temat (ależ ta edukacja domowa jest kształcąca, zanudzam teraz męża wieczornymi pytaniami z serii „A wiedziałeś, że…?”).
Potem odkryłam jeszcze, że istnieje książka „Diego. Kot Krzysztofa Kolumba” i że jest dostępna w bibliotece miejskiej, więc co tchu pognałam żeby ją wypożyczyć.
Po lekturze pierwszej książki i w trakcie czytania drugiej zaczęłyśmy przygotowywać się do wyprawy. Jasne jest, że podróżnik powinien być wyposażony w porządną mapę. Wydrukowałam więc czarno-białą mapę konturową świata i zabrałyśmy się do jej postarzania i stylizacji. Najpierw dziewczyny poodrywały brzegi, żeby mapy wyglądały bardziej realistycznie a potem z zapałem zaczęły miąć kartki. Przecież wiadomo, że ma mapa prawdziwego wilka morskiego nie może być jak spod igiełki.
Później zabrałyśmy się za dalsze postarzanie za pomocą zaparzonych torebek herbaty. To nic, że jedna torebka się trochę naderwała, po wyschnięciu paprochy z łatwością da się usunąć. Trzeba tylko uważać, żeby nie rozmoczyć mapy za bardzo, bo mogą się zrobić dziury.
Po dokładnym wysuszeniu map trzeba było jeszcze przyciemnić brzegi za pomocą bardzo rozwodnionych akwareli. Przypadkowa plama na mapie tylko nada jej charakteru i uczyni bardziej realistyczną.
Rozwodnionymi akwarelami pociągnęłyśmy też kontynenty starego i nowego świata i mapy znów wylądowały na kaloryferze do wyschnięcia.
Pod koniec malowania Lusia trochę się nudziła więc postanowiła zrealizować własny niezależny projekt i machnęła portret kurczaka:
Po kolejnym suszeniu ozdobiłyśmy mapy nanosząc za pomocą stempelków wizerunki morskich „potworów”. Zaznaczyłyśmy także orientacyjną trasę podróży Kolumba.
Kiedy mapy schły zabrałyśmy się za przygotowanie flotylli. Z trzech pudełek po jogurcie, słomek, plasteliny i kawałków papieru powstały trzy karawele, Nina, Pinta i Santa Maria (choć prawdę mówiąc ta ostatnia, ku utrapieniu Kolumba, nie była karawelą).
Statki udało się szczęśliwie zwodować i już można było wyruszać na wyprawę.
Pod koniec statki zostały nawet wyładowane skarbami, zmagały się ze sztormami a nawet zostały kilkukrotnie zatopione.
Miały nawet obsadę z legoludzików, czego nie udało mi się już uwiecznić z powodu wyczerpania akumulatora w aparacie. Mam nadzieję, że dziewczyny zapamiętają co nieco z tej zabawy, bo że bawiły się świetnie to nie ulega wątpliwości.
Przepięknie Wam to wyszło, a to postarzanie mapy – rewelka już myślę gdzie to moim szkrabom przemycić
Przyznam się od razu, że postarzanie podpatrzyłam w jakimś programie dla dzieci i wreszcie doczekało się realizacji.
Jak zawsze super! Mapa swietna! Uwielbiam do Was zagladac.
Rewelacyjne wprowadzenie do warsztatów grudniowych.SUPER! Na pewno wykorzystamy pomysł z mapą.
Pingback: Plany i mapy – Dziecko na Warsztat | Nasza szkoła domowa