Krótka wizyta u babci nie mogła się obyć bez wyprawy do pobliskiego lasu. Dawniej często się tam zapuszczałam z moim bratem. Ostatnio to już nie takie proste. Modernizacja linii kolejowej i likwidacja polnych przejazdów kolejowych spowodowały, że do lasu, który widać z wioski trzeba jechać samochodem, okrężną drogą. No ale co tam, pojechałyśmy. Oczywiście nie sprawdziłam przed wyjazdem aparatu, a na miejscu okazało się, że mój jest rozładowany. Na szczęście swój aparat wzięła Misia i bez wahania mi go udostępniła.
Pierwszy przystanek – sąg drewna na skraju lasu. Taka atrakcja nie może być tak po prostu ominięta i pozostawiona.
Chwile potem zapuściłyśmy się do lasu i przemierzałyśmy przecinające go drogi i ścieżki. Dziewczyny skupiały się przede wszystkim na tropieniu saren, które wszędzie pozostawiały ślady swoich raciczek.
Znalazłyśmy nawet miejsce w którym żerowały rozkopując ściólkę leśną i szukając jakichś smakowitych pędów.
Na powalonych wiatrem drzewach podziwiałyśmy ślady pozostawione przez korniki. Straszny szkodnik, ale jakie piękne desenie tworzy. Lusia znalazła też piękne porosty.
Na samym skraju leszczyny, w najbardziej wilgotnej części lasu natknęłyśmy się na „tabuny” winniczków. Odkąd pamiętam jest to miejsce gdzie można je znaleźć niezawodnie.
Na wyrębie uwagę dziewczyn przykuł wilgotny (od jakiejś wydzieliny) pień po ściętym drzewie na którym znalazłyśmy żuczki. Najpierw myślałyśmy, że się przykleiły, ale po bliższych oględzinach doszłyśmy do wnioski, że raczej się posilają. Po powrocie do domu dowiedziałyśmy się, że był to żuk leśny.
Między dużymi drzewami dziewczyny mogły podziwiać mnóstwo młodziutkich roślinek i siewek. Taki roślinny żłobek.
Uwagę Misi przykuły różowe zawilce. Nie jest to jednak żadna nowa odmiana. Po prostu zawilce przekwitając zmieniają kolor spodniej części płatków i przybierają kolor różowo-fioletowy.
Poza zawilcami natknęłyśmy się na kwitnące barwinki i kaczeńce. Lusia przez całą wycieczkę zbierała różne nadpróchniałe kawałki drewna i pracowicie je rozdrabniała Miała z tego mnóstwo przyjemności. Pośród innych leśnych znalezisk były odchody jakiegoś zwierzęcia. Prawdopodobnie kuny albo tchórza. Na sośnie zobaczyłyśmy plątaninę gałązek, coś w rodzaju gniazda. Kto wie, może to nawet dom wiewiórki, nieopodal rośnie dużo dębów i leszczyn. Ślady po posiłku jakiegoś drapieżnika, który posilił się gołębiem zostawiając jedynie pióra. Za lasem, za rowkiem znalazłyśmy kępę drzew, która jest pozostałością po jakimś siedlisku. Z siedliska została tylko sterta ciosanych kamieni, które pięknie porosły grubym mchem. Co za cudowne miejsce do zabawy!
Wpis powstał w ramach projektu Mały Przyrodnik