Deszczyk pada od czasu do czasu, ale w sumie ciepło jest bo i słoncze wychodzi. Na poniedziałek zapowiadali bezdeszczową pogodę przez cały dzień. To najlepsza okazja, żeby się wybrać do lasu, na jagody. Zapakowałam obiad do pojemników, wzięłam Luśkę i pojechałyśmy do przedszkola po Miśkę, a z przedszkola prosto do lasu.
Najpierw zrobiłyśmy sobie piknik i w pięknych okolicznościach zjadłyśmy obiad. Miśka się przebrała w strój bardziej stosowny do eksploracji lasu i poszłyśmy na poszukiwanie. Jagód nie trzeba było za bardzo szukać. Krzewinki wprawdzie były niskie a owoce nie duże, ale za to sporo. Wytłumaczyłam dziewczynom, że nie wolno jeść jagód prosto z krzaków, że będziemy zrywać do wiaderka a w domu porządnie umyjemy i dopiero będą dobre do jedzenia i zabrałyśmy się za robotę. Nawet Luśce szło to całkiem sprawnie.
Spod nóg pryskały nam co chwilę żabki różnej wielkości, ale w pewnym momencie znalazłyśmy ślad jakiegoś zwierzęcia. To była po prostu kupa. Bladego pojęcia nie miałam czyje to może być. Udokumentowałyśmy, żeby w domu sprawdzić.
Kiedy nam się znudziło już zrywanie jagód, w końcu zrywałyśmy dla przyjemności a nie na akord, postanowiłyśmy po prostu pochodzić po lesie a przy okazji sprawdzić, czy nie rosną w nim grzyby. Doszły nas słuchy o tym, że można znaleźć kurki. Grzyby znalazłyśmy, ale nie były to kurki. Głównie gołąbki i muchomory. Zrobiłyśmy zdjęcia, żeby w domu sprawdzić jak nazywają się nasze znaleziska.
W końcu znalazłyśmy grzyb, który jest z całą pewnością jadalny, a ściślej mówiąc podgrzybka brunatnego. W Miśkę jakby nowe życie wstąpiło bo ona uwielbia znajdować jadalne grzyby. Niestety na jednym się skończyło.
Później natknęłyśmy się na niewielkie leśne mrowisko. Mimo obaw Miśki udało mi się ją namówić na podejście na bezpieczną odległość i obserwację rozbieganych mrówek. To dobry temat na osobne zajęcia.
Znalazłyśmy też imponujące korzenie sosen, które były tak rozległe, że nie dało się stwierdzić do którego drzewa należą. Tak więc zupełnie przypadkiem wyszło nam nawiązanie do poprzednich zajęć.
Wracając do samochodu postanowiłyśmy się rozejrzeć w poszukiwaniu norek. Znalazłyśmy kilka małych nor i kilka miejsc w których jakieś zwierze zaczęło norę kopać. Nory podsycały wyobraźnię Miśki. To dobrze, o zwierzętach żyjących w norach też sobie zrobimy zajęcia.
Nazbierałyśmy trochę szyszek sosnowych, które na pewno przydadzą nam się do jakichś prac plastycznych i wróciłyśmy do domu Wszystkie byłyśmy padnięte po kilkugodzinnej wycieczce, Luśka może najmniej gdyż połowę trasy przejechała na moich plecach. Jagody wręczyłyśmy tacie, który z okazji dnia taty upiekł późnym wieczorem pyszne jagodzianki na śniadanie. A my przed snem przewertowałyśmy jeszcze nasze książki w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie co to za zwierze zostawiło kupę wśród jagód. Z jednej z ulubionych książek Miśku KUPA – PRZYRODNICZA WYCIECZKA NA STRONĘ (N. Daviesa), dowiedzieliśmy się, że to prawdopodobnie kupa dzika. Informacje znalezione w internecie potwierdziły tę identyfikacje. Aha, czyli w tym lesie lepiej zachować ostrożność.
A według naszych atlasów grzybów okazy na jakie się natknęłyśmy to były: gołąbek winnoczerwony, gołąbek wymiotny, gołąbek żółty i gołąbek brudnożółty. W sumie w większości jadalne, ale jakoś nie mam przekonania, nigdy nie zbierałam i nie jadłam.
Wycieczka bardzo udana 🙂 gołąbków też nie zbieram. Nie znam się na nich, więc nie ryzykujemy. Pamiętam jak rok temu z Adasiem szliśmy przez las czy pole to krzyczał żebym zrobiła zdjęcie kupom to w domu sprawdzimy czyja to 🙂 Ubaw był. A jagody bym sobie zjadła!
Kupy to swego czasu była fascynacja Miśki. Teraz jej już przeszło. Jednak z tego okresu, poza wspomnianą mamy jeszcze książkę „Mała książka o kupie” (Pernilla Stalfelt). Ta, ku rozpaczy babć była maglowana nawet po kilka razy dziennie.
A co do fotografowania. Planuję kupić Miśce prosty aparat cyfrowy (stałoogniskowy), żeby sobie sama fotografowała rzeczy godne uwiecznienia albo zbadania.
Niby zwykły las a tyle emocji 🙂
Poproszę o tą jagodziankę 🙂
Jagodzianki niestety zniknęły z powierzchni ziemi w tempie błyskawicznym 😉 Wy macie las pod nosem, a dla nas to prawdziwa wyprawa.
Tak samo jak planowana w najbliższym czasie wyprawa po zboże. Niechcący natknęłam się 20 km od domu na obszary rolnicze (i pomyśleć, że mieszkam na wsi) gdzie można zobaczyć jak zboże rośnie. A jest mi to koniecznie niezbędne do planowanej od dawna lekcji o zbożu.
A kiedyś mieszkając na wsi wystarczyło wyjść z domu, żeby zobaczyć zboże.
Ale nie mogę się już doczekać aż preprowadzimy się na taka prawdziwą wieś. Tyyyle nowych możliwości.