Postanowiłam dziś zabrać dziewczyny na wyprawę w teren, żeby pokazać im miejsce po pradawnym grodzisku. Do samego grodziska nie dotarłyśmy, bo się okazało, że zarosło chaszczami a my miałyśmy ze sobą rower i wózek i nie było szans, żeby z takim wyposażeniem się przebić (a Luśka zasnęła w wózku więc nie mogłyśmy go na chwilę porzucić). No nic, do grodziska jeszcze kiedyś dotrzemy, może inną drogą, ale wyprawę i tak możemy zaliczyć do udanych.
Kiedy tylko zeszliśmy z ubitych dróg i wkroczyliśmy na pola za zabudowaniami natknęliśmy się na bardzo sympatyczny komitet powitalny.
Po tak uroczym powitaniu ruszyliśmy na pole. W okolicy właściwie wszystkie zboża już zostały skoszone i większość pól wygląda tak:
Za moich czasów zebrana słoma wyglądała nieco inaczej, ale zaczęłam się już do tych wielkich walców słomianych przyzwyczajać. Miśka i Luśka znają tylko takie widoki. I wtedy na pole wjechał traktor z prasa do słomy jaką znam z mojego dzieciństwa. Miśka doszła do wniosku, że ta maszyna to całkiem jak nasza świnka morska, która na okrągło pochłania żarcie no a potem, sami wiecie co…
Przyjechał też drugi traktor z przyczepą i jacyś mężczyźni zaczęli ładować snopy. Mimo, że obserwacja ludzi pracujących przy zwózce słomy nie była naszym celem Miśki nie dało się stamtąd szybko zabrać.
Oczywiście Miśka, jak tylko zobaczyła te wielkie słomiane walce zapytała: „Mamo, a możesz mnie wsadzić tam na górę?” No nie wiedziałam powodu dla którego bym nie mogła. I tak Miśka oglądała świat z innej perspektywy a znużona Luśka zasnęła spokojnie w wózku niwecząc ostatecznie nasze plany.
Kiedy już ostatecznie zrezygnowaliśmy ze zdobywania grodziska i skierowaliśmy się najbliższa drogą do utwardzonej drogi (ręce mnie już trochę bolały od pchania spacerówki po rżysku a Miśce też na rowerze nie za bardzo szło i musiała go prowadzić) oczom naszym ukazała się wielka słomiana dżdżownica. I na jej widok Miśka z entuzjazmem zawołała: „Mamo, a będę mogła po niej pochodzić”. Najpierw więc pokonywała grzbiet słomianej dżdżownicy licząc kolejne walce spacerkiem, potem biegiem a na końcu nawet w podskokach (a taka była zmęczona chwilę wcześniej)
Po drodze mieliśmy zaszczyt spotkać małą polną myszkę, która bardzo szybko przed nami uciekała. Kilka czarnych polnych świerszczy, zieloną żabę i ropuchę. Niestety wszyscy ci mieszkańcy pól byli dla mnie dziś za szybcy.
Znaleźliśmy też na miedzy dzikie śliwki mirabelki. Ja za nimi nie przepadam, ale dziewczyny były zachwycone.