Wczoraj był dzień trochę szalony, bardziej spontaniczny niż zorganizowany. Zorganizowany był tylko sam wyjazd do Warszawy. Pojechaliśmy nieco wcześniej, bo chcieliśmy się zabrać wszyscy razem no i trzeba było uwzględnić to, że tata nie może się spóźnić do pracy. Miałyśmy więc prawie dwie godziny wolnego przed wyznaczoną w przychodni wizytą.
Poszłyśmy więc do parku mijając po drodze pałac Lubomirskich. Miśka była zachwycona tym, że taki duży budynek został obrócony. Nie potrafiłam jej wtedy powiedzieć jak tego dokonano, ale teraz już wiem.
Potem dziewczyny poszalały w parku na placu zabaw i na parkowej siłowni dla starszych. Kiedy wracałyśmy znów mijając pałac Miśka postanowiła policzyć filary. Na każdym z nich było coś w rodzaju kołatki (nie potrafię sobie wyobrazić jakie miało zastosowanie) w kształcie lwa trzymającego w paszczy obręcz.
– No to ile jest tych filarów?
– Dziesięć.
– A ile jest kołatek?
– Też dziesięć?
– A skąd wiesz?
– No popatrz mamo. Jeden, jeden, dwa, dwa, trzy, trzy – liczyła Miśka dotykając ręką raz filaru raz kołatki.
– No to jak mamy tu dziesięć filarów i dziesięć kołatek to czego jest więcej – czułam, że się wygłupiłam.
– No jest po tyle samo przecież.
Filary Miśka liczyła bez błędów. Dlatego, że nie dało się ich szybko liczyć, trzeba było podbiegać od jednego do drugiego.
Potem zjadłyśmy obiad w barze z „chińszczyzną” i rozpoczęła się krótka rozmowa na temat tego dlaczego to jest inne jedzenie niż u nas w domu. Pora się chyba przygotować na zajęcia z kuchni świata.
Po powrocie do domu i zjedzeniu na podwieczorek pysznych truskawek, poszłyśmy do ogrodu nacieszyć się jeszcze pogodnym wieczorem. Podejrzałam ostatnio na jednym z blogów, które czytuję czyli na Emilowo warsztatowo, jak jego bohater robił talerzykowe ogródki. Miśka uwielbia zrywać kwiaty a naśladująca ją we wszystkim Luśka również. Odżałowałam więc jeden (na razie) starszy i niezwykle mało używany talerz i wyniosłam go do ogrodu. Misce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nalała wody i popędziła w poszukiwaniu kwiatów. Zadanie miała trudne, bo nie wolno jej zrywać bez pytania kwiatów z rabatek a na naszym chwastniku-trawniku w tej chwili niewiele kwitnie. Użyczyłam jej jednak co nieco z rabatek a i na trawniku coś się znalazło. Kompozycja może nie jest powalająca, ale nagle zrywanie listków i kwiatków tak jakby nabrało nieco więcej sensu. Jestem pewna, że będzie to świetna zabawa na cały sezon ogrodowy. Powinnam chyba tylko kupić jakieś talerze, które nie będą się łatwo tłukły. Jestem pewna, że Luśka szybko dołączy do zabawy.