Dziewczyny są w pełni samoobsługowe jeśli chodzi o wyjście na podwórko i powrót, a właściwie to byłyby gdyby nie to, że nie sięgają do wieszaka. W praktyce to oznaczało zbieranie przeze mnie kurtek, zimowych spodni i kombinezonów porzuconych gdzie bądź a potem podawanie im tego za każdym razem kiedy chciały wyjść. Nie będę ukrywać, że zmęczyło mnie to okrutnie i że lubię kiedy dziewczyny są samodzielne, jestem zwolennikiem umożliwianie dzieciom owej samodzielności. Będąc dziś na zakupach zaszłyśmy do marketu budowlanego. Kupiłam deskę i kilka wieszaków oraz garść wkrętów. Udzieliłam dziewczynom przy okazji krótkiej lekcji ekonomii pokazując im, że to co kupiłam jest co najmniej o połowę tańsze niż gotowy wieszak. W domu, po powrocie taty cała trójka wzięła się ostro do pracy. Było odmierzanie, wiercenie w drewnie i w ścianie, przykręcanie wieszaków i mocowanie wszystkiego do ściany. Dziewczyny bardzo zaangażowane. I dobrze, dziewczyny też mogą majsterkować i niech się uczą jak się wiertarkę czy wkrętak trzyma.
Na koniec dziewczyny zawiesiły na wieszaku swoje rzeczy, ustawiły buty i zapanował wreszcie ład i porządek i powszechna szczęśliwość.
U nas już od dawna dzieci mają wieszaczki na swojej wysokości 😉
Podobnie w łazience i lusterko itd.
Pozdrawiam 🙂
Dopóki każde wyjście z domu związane było z tym, że ja też muszę z nimi wyjść a potem wrócić, to nie przeszkadzało mi, że im te kurtki z wieszaka podaję a potem odwieszam. No cóż, dzieci rosną i i trzeba dostosowywać mieszkanie do tych zmian.