Jeszcze nie przeprowadziłam z dziewczynami miliona zimowych zajęć, które miałam na liście a tu już wiosna się zbliża wielkimi krokami. A jak wiosna to coraz więcej czasu spędzamy na podwórku. Wczoraj właśnie była nie domowa tylko podwórkowa weekendowa edukacja.
Po drugim śniadaniu wysypaliśmy się całą rodziną na nasze podwórko aspirujące do miana ogrodu. Odbyła się lekcja przyrody. Ja wycinałam pędy malin które zapomniałam wyciąć jesienią i pokazywałam dziewczynom szpetnego szkodnika, pryszczarka malinowca, który sobie w tych pędach robi domki. Potem go unicestwialiśmy przez spalenie.
Potem dziewczyny wygrabiały z malin suche liście i trawę. Przy okazji wygrabiły siedem ślimaków wstężyków, jedno skupisko ślimaczych jaj, cztery pająki i jedną bardzo senną żabę, którą od razu położyły spać w innym, bezpiecznym miejscu. Potem podziwiały jak mama przycina porzeczki żeby odmłodzić koronę (porzeczki na pniu) i chodziły wąchając na przemian dym z ogniska oraz pachnące odcięte gałązki porzeczek. W koncu zaczęły miziać leszczynę po wyjątkowo długich kotkach.
Stare plastikowe terrarium z pokrywą, to samo w którym latem hodowały ślimaka, wymościły mchem, ozdobiły kamykiem i umieściły tam jakiegoś pająka. Później się zastanawiały jak i czym będą go karmić.
Podziwiały zarastające powoli miejsca po usuniętych gałęziach orzecha włoskiego, są piękne bo wyglądają jak oczy na pniu.
Przyglądały się przebiśniegom, które w tym roku wcale nie muszą się przebijać przez śnieg i już zaczynają kwitnąć.
A tymczasem tata się wziął za dokańczanie drewnianej konstrukcji domku na palach. Yeah.
Postęp może niezbyt rzuca się w oczy ale konstrukcja została pracowicie usztywniona za pomocą siedmiu solidnie przytwierdzonych mieczy. Następny etap kotwiczenie konstrukcji w ziemi za pomocą betonu już za tydzień, jeśli pogoda nie pokrzyżuje planów.
Przyrody najlepiej się uczy na świeżym powietrzu. My też bardzo czekamy aż minie nam ospa i będziemy mogły opuścić areszt domowy.
Ach – jak ja marzę o własnym ogrodzie…!!