Znów się ciepło zaczęło robić, więc zarządziłam dziś prace ogrodowe. Na plewienie kilku rabatek co nam jeszcze zostały za duży był wiatr, ale na pracę wymagającą większego wysiłku pogoda była w sam raz. Uznałam, że najwyższa pora zabrać się za robienie murka z kamieni co to już dawno powinien był powstać.
Wykopałam więc rowek pod betonowy fundament. Umówiłam się z dziewczynami żeby się zanadto nie zbliżały bo może się zarwać brzeg i zabrałam się za przygotowywanie betonu. Dziewczyny uznały że nie może być tak, że ja pracuję a one się bawią i postanowiły się włączyć. Za punkt honoru przyjęły przywiezienie z całego ogrodu kamieni tak, żeby były pod ręką jak już przyjdzie czas na murowanie. Taczki poszły w ruch.
Tymczasem ja zrobiłam numer stulecia. Weszłam do domu wejściem ogrodowym tj przez pralnie, z garażu wzięłam cement i taczkę, wyszłam z przodu gdzie jest sterta żwiru i zatrzasnęłam za dobą drzwi. Kiedy kończyłam betonować fundament zaproponowałam Misi, żeby poszła po ziemniaki bo pora zabierać się za obiad. I wtedy się okazało, że jesteśmy uwięzione na ogrodzie bo wchodząc do pralni odruchowo zamknęłam drzwi na klucz. Dobrze, że chociaż telefon miałam w kieszeni i udało mi się namówić męża na wcześniejszy powrót z pracy.
Głodne dziewczyny jadły rabarbar. Smakował im mimo, że jadły go bez cukru. Liście służyły in jako osłona przed słońcem. Dla urozmaicenia smaku skubałyśmy i zjadałyśmy kwiaty pierwiosnków. Na koniec, czekając przed domem oskubałam garść kwiatów forsycji, zeby w domu zaparzyć herbatkę (forsycja ma dużo rutyny), zimno się zaczęło robić.